Borgia na talerzu
sobota, 8 marca 2014Ten wpis jest po to, żeby pochwalić się ostatnimi zdobyczami porcelanowymi i ceramicznymi ;)
Ale zanim wpadnę w szał fotografowania talerzy, to muszę Wam opisać piękny ruchomy obrazek, który dziś widziałam. Nie bez znaczenia jest chyba, że mamy dziś Dzień Kobiet, ekhem ;)
Otóż parkę widziałam wracającą z zakupów. Ona w każdej ręce wypchana siata, on łapska w kieszeniach wypasionej skórzanej kurtki. Ona ledwie zipie i widać, że chce jak najszybciej dopaść wycieraczki, by na niej umrzeć ze zmęczenia, ale ze świadomością, że rodzina ma pełną lodówkę, a on co? A on jej kazał poczekać, bo mu się siku zachciało i sobie drzewka szukał, by je... Po czym pozwolił jej łaskawie dalej taszczyć torby.
Ech :D
Nie wiedziałam, czy mu powiedzieć, że jest kutafonem, czy może zacząć klaskać. W obu przypadkach prawdopodobieństwo stracenia przeze mnie jedynki oceniam na wysokie... Bo pozwoliłam sobie ocenić tego jegomościa. Na zero :P
Jedliście kiedyś lukrecję? Ja myślałam, że nie, ale jak spróbowałam, to okazało się, że znam ten smak.
I chyba nie jestem jego fanką :) Ale lukrecji trzeba przyznać, że jest ŁADNA. Lukrecja Borgia też była ;)
Ładna i fotogeniczna.
Przy okazji focenia lukrecji na Dzień Kobiet, sfociłam też cudne talerze, które dostałam niedawno z okazji urodzin. Qrde, mogę mieć urodziny codziennie ;D Kocham prezenty!
Lis i zając na tych żywych, pozytywnych kolorach sprawiają, że miska mi się jarzy od śniadania do podwieczorku (kolacji nie jem!). A jak smakowicie na tych talerzach wyglądają piramidki z łososia, jajka i awokado, mówię Wam! (niestety piramidki zostały za szybko zjedzone i zdjęć brak) ;)
Kiedy dostaję prezent tak trafiony, to wiem, że ktoś naprawdę się starał, że pomyślał o mnie, że rozumie mój gust. To jest piękne :)))
Mój piękny talerz Marimekko, moje cacuszko, mój ssssssssskarb, też się na sesję załapał, jak widzicie. Z lukrecją mu do twarzy!
No i jedna z naszych ulubionych filiżanek... Ustrzeliłam ją onegdaj w sklepie ze starociami. Idealna pojemność na caffe americano, wesoły wzorek w uśmiechnięte gębusie.
No i ustrzeliłam te gębusie drugi raz. Tym razem spadającym talerzem. I uszko temu filiżanku odpadło :(((
Nie mam filiżanki, to mam doniczkę, prawda? Wypiję mniej kawy, będę zdrowsza (właśnie parzę kawę, hehe). Tia.
Na pociechę kupiłam sobie za 3,99 hiacynta, o!
I gałki jeszcze. Ceramiczni Indianie ;) Też urodzinowy prezent i od lutego jeszcze nie przykręcony, jak widać ;))) Dlaczego u nas wszystko tyle trwa?
Już się boję remontu, który czai się za progiem ;)
Ach, Bazylia! Myślicie, że coś, cokolwiek, może się w naszym domu odbywać bez jej wścibskiego różowego noska? Nieeeeee, nuuuuuda ;D
Ale zanim wpadnę w szał fotografowania talerzy, to muszę Wam opisać piękny ruchomy obrazek, który dziś widziałam. Nie bez znaczenia jest chyba, że mamy dziś Dzień Kobiet, ekhem ;)
Otóż parkę widziałam wracającą z zakupów. Ona w każdej ręce wypchana siata, on łapska w kieszeniach wypasionej skórzanej kurtki. Ona ledwie zipie i widać, że chce jak najszybciej dopaść wycieraczki, by na niej umrzeć ze zmęczenia, ale ze świadomością, że rodzina ma pełną lodówkę, a on co? A on jej kazał poczekać, bo mu się siku zachciało i sobie drzewka szukał, by je... Po czym pozwolił jej łaskawie dalej taszczyć torby.
Ech :D
Nie wiedziałam, czy mu powiedzieć, że jest kutafonem, czy może zacząć klaskać. W obu przypadkach prawdopodobieństwo stracenia przeze mnie jedynki oceniam na wysokie... Bo pozwoliłam sobie ocenić tego jegomościa. Na zero :P
Jedliście kiedyś lukrecję? Ja myślałam, że nie, ale jak spróbowałam, to okazało się, że znam ten smak.
I chyba nie jestem jego fanką :) Ale lukrecji trzeba przyznać, że jest ŁADNA. Lukrecja Borgia też była ;)
Ładna i fotogeniczna.
Przy okazji focenia lukrecji na Dzień Kobiet, sfociłam też cudne talerze, które dostałam niedawno z okazji urodzin. Qrde, mogę mieć urodziny codziennie ;D Kocham prezenty!
Lis i zając na tych żywych, pozytywnych kolorach sprawiają, że miska mi się jarzy od śniadania do podwieczorku (kolacji nie jem!). A jak smakowicie na tych talerzach wyglądają piramidki z łososia, jajka i awokado, mówię Wam! (niestety piramidki zostały za szybko zjedzone i zdjęć brak) ;)
Kiedy dostaję prezent tak trafiony, to wiem, że ktoś naprawdę się starał, że pomyślał o mnie, że rozumie mój gust. To jest piękne :)))
Mój piękny talerz Marimekko, moje cacuszko, mój ssssssssskarb, też się na sesję załapał, jak widzicie. Z lukrecją mu do twarzy!
No i jedna z naszych ulubionych filiżanek... Ustrzeliłam ją onegdaj w sklepie ze starociami. Idealna pojemność na caffe americano, wesoły wzorek w uśmiechnięte gębusie.
No i ustrzeliłam te gębusie drugi raz. Tym razem spadającym talerzem. I uszko temu filiżanku odpadło :(((
Nie mam filiżanki, to mam doniczkę, prawda? Wypiję mniej kawy, będę zdrowsza (właśnie parzę kawę, hehe). Tia.
Na pociechę kupiłam sobie za 3,99 hiacynta, o!
I gałki jeszcze. Ceramiczni Indianie ;) Też urodzinowy prezent i od lutego jeszcze nie przykręcony, jak widać ;))) Dlaczego u nas wszystko tyle trwa?
Już się boję remontu, który czai się za progiem ;)
Ach, Bazylia! Myślicie, że coś, cokolwiek, może się w naszym domu odbywać bez jej wścibskiego różowego noska? Nieeeeee, nuuuuuda ;D